Spodobała Ci się któraś z moich toreb?
Chciałabyś mieć torbę wyjątkową, niebanalną ?
Napisz :catinabagg@gmail.com
Kto pyta, nie błądzi :)

sobota, 25 października 2014

Sobowtóra mieć....

Piątkowy wieczór.
Razem z córką siedzimy w kawiarni. Delektujemy się kawą z bitą śmietaną. Obgadujemy świat.....
Mimo, że temat rozmowy był wysoce zajmujący, zwracamy uwagę, na nieco dziwne zachowanie młodego, około dwudziestoletniego człowieka. Kilkukrotnie przeszedł obok naszego stolika, przyglądał się nam, w dosyć nachalny sposób.... obydwie odniosłyśmy wrażenie, że chciałby zagadać...ale w końcu rezygnuje. Towarzysząca mu dziewczyna, wyraźnie była zniecierpliwiona jego zachowaniem. Obydwie przekopałyśmy zakamarki pamięci, ale żadna z nas nie kojarzyła owego młodzieńca. Obstawiałam, że to cichy wielbiciel córki ;)....przez chwilę młodzian był tematem naszej rozmowy, ale szybko pochłonęły nas zupełnie inne, ważniejsze dla nas sprawy.
Zagadane, zupełnie zapomniałyśmy o dziwnym nieco zdarzeniu.
Nadszedł moment poprawienia urody, przypudrowania noska itp. ;) Idę w kierunku miejsca, gdzie te czynności można dyskretnie wykonać...i nagle słyszę....
"Dzień dobry pani !"....młody człowiek, który kilkadziesiąt minut wcześniej zwrócił naszą uwagę, właśnie uśmiechał się do mnie. Nooooo.... zatkało mnie...a chłopak kontynuuje..."Pani uczyła mnie języka angielskiego w gimnazjum nr 8 ".....Ratunku !!! nie jestem nauczycielką.....nie uczyłam w szkole.....języka angielskiego!!! Tłumaczę, że to nie ja....ale młodzieniec się upiera......Pada imię i nazwisko...zapamiętałam tylko imię ... Alicja. Nadal tłumaczę, że z oświatą nie miałam nic wspólnego od ponad 30 lat, kiedy sama ukończyłam edukację. On mi nie wierzył, że ja to nie jego nauczycielka !
Jeszcze chwilę trwało to dziwne qui pro quo.....padło nawet pytanie... "I nie ma pani siostry bliźniaczki?"...no kurcze....nie mam!!!
W końcu młodzieniec poddał się...nadal kręcił głową z niedowierzaniem....stwierdził, że wobec tego mam sobowtóra.
To zdarzenie przypomniało mi, że kilkanaście lat temu wielu znajomych, miało do mnie pretensje, że ich nie poznaję. Widywano mnie w miejscach, w których nie byłam..... w autobusach, którymi nie jeździłam....na ulicach, którymi nie chodziłam ;)
Tak się zastanawiam..iść pod to gimnazjum i poszukać swego sobowtóra?

środa, 15 października 2014

...okrągłe i kwadratowe ;)

Dawno mnie tu nie było......no.tak się złożyło.
Dzisiaj nieśmiało wracam :)
Przez te kilka miesięcy nie siedziałam bezczynnie.
Ogarniałam dom, ogarniałam ogródeczek, oswajałam zaokienną rzeczywistość. A to wszystko są czynności pracochłonne, niestety nie zawsze dające spektakularne efekty. Taki mozolny, codzienny trud.....
W ramach sprawienia sobie przyjemności, oczywiście dziergałam...i wydziergałam takie coś


Prościutki wzór, nie wymagający wyjątkowych umiejętności...ale myślę  że uzyskałam dosyć przyjemny efekt :).
Leży na stole i cieszy moje oczy ;)
Serwetę skończyłam jakiś czas temu.....
Teraz zajmuje mnie pomysł na sweter....a może płaszcz?.....jeszcze nie zdecydowałam.
Początki wyglądają tak.....



 Pomysł zakiełkował w mojej głowie kilka miesięcy temu, ale z realizacją musiałam poczekać, bo potrzebowałam sporej ilości swetrów.......rodzina i znajomi obdarowywali mnie nie chcianymi, nie modnymi, dzianinowymi okryciami. No i teraz właśnie nadszedł czas realizacji pomysłu...zdobyte okrycia, pocięłam na kwadraty, prostokąty...i obecnie jestem na etapie łączenia ich.....taki dzianinowy patchwork powstaje...trochę to żmudne zajęcie, bo muszę połączyć jakieś 100 - 120  kwadratów.
Przyznam się, że nie jestem w stanie przewidzieć, co też "wyjdzie" z tego mojego szycia. Liczę na to, że kolorystyczny bałagan uda mi się okiełznać i całość będzie przyjemna dla oka ;)

Beata :)


sobota, 21 czerwca 2014

Praga cz.3

Praga, to nie tylko zabytki i piękne kamienice. Atmosferę miasta tworzą również, a właściwie przede wszystkim ludzie. Na każdym kroku spotykałyśmy się  życzliwością Czechów.  Ponieważ Pragę zwiedzałyśmy na "własną rękę", wielokrotnie byłyśmy zmuszone zwracać się do przechodniów o pomoc. Gdy dowiadywali się, że jesteśmy z Polski, dzielili się wspomnieniami o Krakowie, Wrocławiu......i Jasnej Górze :)))) Bariera językowa właściwie nie istniała......my mówiłyśmy po polsku, oni po czesku i to wystarczyło :) Rozmawiałyśmy z Rosjanką, która opowiadała nam o swojej dalekiej rodzinie, osiadłej w Lublinie :)))
Na ulicach Pragi spotykałyśmy i takie obrazki.
Pan grał przepięknie na tym instrumencie. Sprzedawał swoje płyty, ale nie nabyłam...niestety.
 Takich "magików" spotkałyśmy kilku......jak to robili nie mam zielonego pojęcia :)
 Ci grajkowie koncertowali na Moście Karola.
 Ta para mimów, rozbawiała turystów na Rynku Starego Miasta.
Praga, to również piękne ogrody i parki.
Udało nam się odnaleźć ogród Franciszkanów (Frantiskanska zahrada). W centrum miasta, kilkadziesiąt metrów od zatłoczonego i rozkrzyczanego Placu Wacława, znajdujemy się w miejscu,które śmiało mogę nazwać "świątynią dumania". Kiedyś  zakonnicy uprawiali tutaj zioła, kwiaty, drzewka owocowe. Miejsce niezwykle ciche, spokojne, pełne róż i różanego zapachu. Przekraczając jego bramę, trafiamy w inny świat.....

I jeszcze jedno miejsce, które mnie zauroczyło.
Na wzgórzu Petrin ...róże w sąsiedztwie mięty....nie muszę chyba pisać, jak aromatyczne było to miejsce.




Jeszcze spacer bulwarem, nad brzegiem Wełtawy...

......i czas pożegnać się z Pragą.

wtorek, 17 czerwca 2014

Praga cz.2

Trzydniowy spacer po Pradze, zostawił niezapomniane wrażenia.
Niekończące się szeregi kamienic, tworzą nieco bajkowy świat. 
Założenie było takie, że do miejsc które "należy" zobaczyć, będziemy docierały komunikacją miejską, ale ulice Pragi są tak urokliwe, że spacer nimi, był dodatkową atrakcją :)
W Pradze jest ogrom miejsc, które obowiązkowo trzeba zobaczyć. Jednak trzy dni, to zdecydowanie za mało, żeby dotrzeć do każdego ciekawego miejsca. Dokonałyśmy więc pewnej selekcji, tak by mieć również czas na spokojne zachwycanie się Pragą, spacery po parkach, które są równie fascynujące jak jej zabytki, spacery ulicami i chłonięcie atmosfery miasta.
Na naszej liście znalazły się oczywiście Hradczany ze Złotą Uliczką, Most Karola, Stary Rynek, Plac Wacława z rzeźbą św. Wacława, wzgórze Petrin. Dom Miejski z Bramą Prochową, Teatr Narodowy,Muzeum Muchy, Tańczący Dom.
Jak pisałam wcześniej do wszystkich tych miejsc docierałyśmy na własnych nogach, każdego dnia fundowałyśmy sobie 12- godzinny spacer i każdego wieczora martwiłyśmy się, że na drugi dzień nie damy rady...ale dawałyśmy :))))
Dom Miejski
 Brama Prochowa
 Rzeźba na dachu Teatru Narodowego
 Widok na Most Karola
 Wartownik przed Hradczanami
 Złota Uliczka
 Złota Uliczka

 Rynek Starego Miasta
 Rynek Starego Miasta
 Tańczący Dom
Praga jest miastem zachwycającym i zadbanym. Remontowane i restaurowane są nie tylko budynki ważne historycznie dla Czechów. Nasze spacery prowadziły nas niejednokrotnie w miejsca mało znane, znajdujące się na uboczu szlaków turystycznych i tam również widać było dbałość o budynki i ulice
Praga to niekończący się ciąg kamienic. I mimo, że budynki mają różne fasady, czasami bardzo zdobne a czasami dosyć surowe, tworzą całość, na którą patrzy się z przyjemnością. Dają poczucie porządku i ładu.
Praga to  miasto, w którym oddycha się pełna piersią.

niedziela, 15 czerwca 2014

Praga cz. 1

Praga zdobyta ;)))))
Za mną trzy, niezwykle intensywne dni.
Podróż do Pragi odbyła się w warunkach luksusowych. Miałyśmy miejsca leżące, więc większą część drogi mogłyśmy "kimać".
W hotelu przywitano nas niezwykle sympatycznie i pomimo, że doba hotelowa zaczynała się od 14, udostępniono nam pokój o 5,30. Już o godzinie 7 jechałyśmy metrem do centrum, zaopatrzone w przewodnik, rozmówki i mapę.
Metro "wyrzuciło" nas w centrum miasta, przysłowiowy "rzut beretem" od Placu Wacława.
Każdy z trzech dni, rozpoczynałyśmy w tym samym miejscu, kawą z ulicznej budki ( kawa była odlotowa !!!)
Dzisiaj ogólny rzut oka na Pragę.







Kilka zbliżeń na detale, które zdobią kamienice





Tyle na dzisiaj. Muszę uporządkować zdjęcia, ściągnąć fotki od koleżanki i postaram się pokazać  zabytki i miejsca do których dotarłam.

wtorek, 10 czerwca 2014

reisefieber

Siedzę nad torbą i się zastanawiam co spakować.
Wyjazd będzie krótki, ale zanosi się na intensywny.
Od jutra, czekają mnie trzy dni w Pradze :)
Trzy dnie chodzenia, biegania, zwiedzania, oglądania i napawania się pięknem tego miasta.
Plan wydaje się niezwykle prosty. Jedziemy z koleżanką do Łodzi, tam wsiadamy na "pokład" Polskiego Busa, który dowozi nas do Pragi i od jutra, od godziny 5 rano zaczynamy przygodę z Pragą. Każdy dzień zaplanowany, niemal co do minuty....czy uda nam się zrealizować te założenia? Sama jestem ciekawa.
Zaopatrzyłam się w rozmówki czesko-polskie, wykopałam z zakamarków pamięci, resztki angielskiego......
W tej chwili problemem jest torba ;))))) No bo niby ciepło jest i ma być...ale jednak zapowiadają deszcze w Pradze i to mnie trochę zbija z pantałyku.
Najchętniej zabrałabym pół szafy ;).....wiadomo trzeba mieć opcję na : duży upał i lekki upał, duże ciepło i mniejsze ciepło, chłód i delikatny chłód. A może przecież padać albo lać, ewentualnie siąpić bądź mżyć.  Możliwości pogodowych jest multum, a torba niewielka ;)
I tak się miotam i waham. Wymieniam jedne spodnie na drugie, zastanawiam się czy sweter czerwony, czy może zielony?
I wiecie, właśnie doszłam do wniosku, że nie mam co na siebie włożyć !!!!!!

niedziela, 8 czerwca 2014

Nie chwal dnia...

"Nie chwal dnia przed zachodem słońca"...jakież to mądre powiedzenie. Wielokrotnie się o tym przekonałam, a pomimo to przedwczoraj pochwaliłam się wolnym łykendem....i oczywiście wcale taki wolny nie był.
Zaplanowany, sobotni gril odbył się. Miał być swego rodzaju uczczeniem "wolności", a wyszło jak zwykle ;) Między grilowaniem kiełbasy a wrzuceniem na ruszt kaszanki, byłam zmuszona zajmować się czym innym.
Noooo ale dzisiaj odpoczywam!!!
W nogach mam kilka przespacerowanych kilometrów, lekko zrumienione ramiona.
Teraz poleguję na kanapie, żaluzje zasłonięte, bo słońce parzy, piecze i skwierczy.
Napawam się nic nie robieniem........
Fajnie jest :)

piątek, 6 czerwca 2014

:)))))

Pierwszy wolny łykend, od kilku miesięcy !!!! Tak naprawdę wolny!!!!
I zupełnie nie wiem co z tą wolnością zrobić ;)
Jeszcze do niedawna zaklinałam naszą ukochaną Ziemię, co by nieco zwolniła w swoim biegu wokół Słońca, bo mi godzin w dobie brakowało. Tak bardzo mi brakowało, że nie miałam czasu na nic. Żadne spacery, żadne rowery.....świat i ludzi oglądałam w pędzie, bo byłam w wiecznym nie do czasie.
Oduczyłam się gotować, te kilka miesięcy "jechałam" na suchym prowiancie. Nie było żadnego dogadzania podniebieniu ....należało szybko zjeść, nie zastanawiając się specjalnie co do ust wkładam. Plus tego jest taki, że schudłam !!!! Włażę w portki i kiecki z przed kilku lat :))))))
Ogródek w zupełnym odłogu leżał i dzisiaj nie wiem od czego zacząć, bo wypadałoby wszystko naraz zrobić. Trawsko prosi się o golenie, chwasty wybujały i złośliwie panoszą się po areale.
Pies domaga się zainteresowania, koty żądają miziania....
Wypadałam nieco z blogowego świata, ale zaczynam pomału wracać, może nie wszyscy mnie zapomnieli ?

czwartek, 27 marca 2014

Wiosna....

Wiosna się zaczęła. A widomym jej znakiem jest to :

Od lat, przyjście wiosny kojarzy mi się z takim widokiem.
Właściwie, do późnej jesieni, co jakiś czas płoną okoliczne łąki.
Ten dzisiejszy pożar był dosyć daleko od domu, Kama z zupełnym spokojem wylegiwała się pod bramą.
Ale zdarzyło się już, że płomienie "lizały" mój płot.
Łąk nie wypalają żadni rolnicy, bo kto wypalałby nieużytki? To efekt głupich zabaw szwendających się po łąkach małolatów.
A to miejsce jest schronieniem dla bażantów, kuropatw, zajęcy. Zdarza się, że z okien widzę sarny, trafiają się też lisy.
Głupie, nieodpowiedzialne zachowanie....
Beata

wtorek, 18 marca 2014

..jak to w urzędzie....

Rzeczywistość urzędowa bywa porażająca. Piszę bywa, bo urzędy i urzędujący w nich urzędnicy są różni, tak samo jak różni są ludzie.
Miałam dzisiaj okazję gościć w trzech instytucjach, które w swych nazwach posługują się słowem "urząd". Od urzędu i pracujących tam urzędników, oczekuję rzetelnej informacji, sympatycznej obsługi, pomocy w problematycznych sprawach. I wcale nie chodzi mi o "załatwianie" spraw na skróty, wystarczy przedstawić petentowi możliwości i różne drogi przebrnięcia przez machinę biurokratyczną.
Zanim wybrałam się w obchód, zasięgnęłam informacji jakie dokumenty muszę posiadać, a jakie muszę wypełnić. Pierwsze poważne zaskoczenie, myślałam że jeden urząd "obskoczy" moją sprawę od "a" do "z"..... i się pomyliłam! Bo nie dość, że byłam zobowiązana nawiedzić dwie instytucje, to jeszcze jedna z nich znajduje się w zupełnie innym mieście. Trochę się wkurzyłam, ale jak mus, to mus. Takie wymogi i kropka! Żeby było tego mało, zażądano ode mnie zaświadczenia z urzędu zamiejscowego. W kwestii tego zaświadczenia dopytałam nawet znajomą, bo jakoś wydawało mi się to dziwne. Urzędy bowiem są "bratnie", dysponują nawet wspólną bazą danych, tylko w różnych miastach. Ale znajoma urzędniczka, po konsultacjach z bardziej mądrymi koleżankami po fachu, potwierdziła...bez zaświadczenia nie mam co się pokazywać w "swoim" urzędzie, bo nic nie załatwię. A na zaświadczenie trzeba czekać, bo nie wydają od ręki i w związku z tym, nie mam co się łudzić, że załatwię sprawę w jeden dzień!
Rano, spakowałam pół ryzy dokumentów ;) i pognałam, swoją zieloną Żabką do zamiejscowego urzędu.  Jak to zwykle bywa..gdzieś musiałam postawić przecinek, w innej rubryczce postawić krzyżyk, a w jeszcze innym miejscu skreślić, to co mozolnie napisałam, postawić parafkę i to samo zapisać po sąsiedzku...ufffff  Pani urzędniczka uśmiechnięta i bardzo kompetentna, szybko uwinęła się ze stosem papierów, który do niej przytargałam. Przybiła ostateczną Ważną Pieczątkę, coś "wklepała" do komputera i z uśmiechem poinformowała mnie, że to wszystko. Ja cała szczęśliwa, bo sprawa trwała raptem jakieś 10 minut, mówię, że potrzebuję zaświadczenie. Mina tej kobiety, bezcenna.....popatrzyła na mnie, jakoś tak dziwnie....i pyta "po co mi ten papier". No jak po co....przecież bez tego świstka nic nie załatwię w "swoim" urzędzie. Pani stwierdziła, że to głupota, żądać tego zaświadczenia, bo przecież to "bratnie" urzędy i zaświadczenie w moim przypadku jest zupełnie zbędne. Wystarczy dokument z   Ważną Pieczątką i ona zupełnie nie rozumie, czemu ode mnie zażądano zaświadczenia. W krótkiej rozmowie, omówiłyśmy plan "b", w razie gdyby to nieszczęsne zaświadczenie było konieczne. Plan był tak skonstruowany, bym nie musiała znowu gnać 40 km.
Spakowałam pół ryzy dokumentów, plus kilka kolejnych papierków, które pieczołowicie wytworzyłyśmy wspólnie z panią urzędnik i ruszyłam do "swojego" urzędu.
Bojowo nastawiona, w głowie układałam sobie przemówienie....."w razie gdyby". Postanowiłam iść "na bezczelnego" i zobaczyć jaki będzie efekt.
Ustawiłam się karnie w ogonku. Przede mną, każdy z oczekujących ściskał podobną ilość papierów, co niektórzy próbowali konsultować ze współstojącymi, czy ilość posiadanych, przez nich  dokumentów jest wystarczająca.
Nadeszła moja kolej....weszłam do pokoju, powitała mnie uśmiechnięta pani urzędnik i rozpoczęła przeglądanie, tego co przyniosłam. Moje zdziwieni sięgnęło zenitu, bo wyobraźcie sobie, że wcale nie upomniała się o zaświadczenie. Znowu poszło wszystko w miarę sprawnie. Z jednym wyjątkiem.
Musiałam złożyć pisemne oświadczenie, że ja i moja siostra, to ja i moja siostra (?), mimo iż nasze pokrewieństwo jasno, bardzo jasno !!! wynikało z przedkładanych przeze mnie dokumentów, które zresztą wszystkie musiałam skserować , bo archiwa tej instytucji są przepastne i trzeba je czymś wypełnić ;) Znowu uzyskałam Ważną Pieczątkę z jeszcze Ważniejszym Podpisem. Pani wklepała moje dane do komputera, następnie wpisała to samo w wyświechtany zeszyt (?!) i już...ufffff.
Może się czepiam, bo ostatecznie poszło bezboleśnie.....ale wkurza mnie i nie rozumiem, dlaczego poinformowano mnie, DWUKROTNIE że MUSZĘ mieć zaświadczenie, bo bez niego nic nie załatwię. I tylko dzięki pani urzędnik z zamiejscowego urzędu, jej przytomności umysłu i zupełnie bezinteresownej chęci pomocy, zaoszczędziłam kilka złotych ( bo zaświadczenie płatne, Oczywiście !)  i czas.
W ciągu kilku godzin, połowa ryzy papierów, rozrosła się  niemal dwukrotnie.
Z całym tym majdanem, udałam się do trzeciego urzędu i poległam.
Wściekły tłum w kolejce, liczący sobie jakieś 40 rozjuszonych osobników obu płci.
Internetowy numerek(?)  na jutro, uzyskałam w okienku(?) i jutro będę walczyć znowu.
A w tak zwanym między czasie.....W ogródku wykopali doły i rowy,  ułożyli rury...zakopali, to co wykopali (przy okazji zlikwidowali krecie kopczyki ;)) i tym samym jestem bliżej Unii Europejskiej, bom skanalizowana ;)))))
Beata

środa, 12 marca 2014

W urzędach....

Czasu nie mam za grosz....
Nie marudzę, wcale nie...tylko czasem sobie ponarzekam. Doba drastycznie mi się skurczyła.
Wszystko załatwiam w biegu i w ciągłym niedoczasie :( A jakby tego było mało, to sprawy tzw. urzędowe spowodowały, że od kilku dni biegnę i pędzę, i próbuję jakoś rozciągnąć każdą godzinę.
A to wszystko na własne życzenie.
Uderzam się w piersi, bo to moja wina jest.
Mam problem z urzędami :(
Sprawy, które wymagają wizyty w urzędzie, odwlekam jak się tylko da. Zostawiam na ostatnią chwilę i dopiero pod presją czasu, mobilizuję się. Wyjątkiem jest urząd skarbowy, szczególnie gdy spodziewam się nadpłaty podatku ;)
Świadomość, że muszę odbyć wizytę, a niejednokrotnie "pielgrzymkę" po urzędach, paraliżuje mnie.
Widmo biegania od pokoju do pokoju z papierkiem w ręce, zdobywanie podpisów i pieczątek...przerasta mnie. Decyzję o "załatwieniu sprawy" odkładam z dnia na dzień.....
I tłumaczę sobie, że urzędnicy to przyjazna nacja, z uśmiechem do petenta i niejednokrotnie z wielkim zrozumieniem dla jego problemu, a mimo to mam w sobie potężny opór.
Doświadczenia z ostatnich dni?....
Pani z uśmiechem udziela informacji, podpowiada jak sprawę załatwić najprościej.
Młode dziewcze, prowadzi mnie do koleżanki i wspólnie rozwiązujemy mój problem.
Kobieta w punkcie informacyjnym sporządza mi wykres, z konkretnymi wskazówkami, "co, gdzie i jak".
I kiedy byłam bliska, zmiany swojego idiotycznego nastawienia do spraw urzędowych, trafiłam do pewnego pokoju, w którym zasiadało dwóch bardzo mądrych panów, dla których nie byłam partnerem do rozmowy. Z prostego powodu.....jak z kobietą rozmawiać o ściekach, płocie, działce, budowie. Co ja, białogłowa mogę wiedzieć na temat swojego własnego domu? Panowie nawet próbowali mi udowadniać, że mojego domu NIE MA !
Wizytacji urzędów jeszcze nie skończyłam,  kolejne doświadczenia przede mną :)
PS.
Próbowałam obfotografować odmalowane ściany , niestety kolory na zdjęciach mają się nijak do faktycznych. Wyobraźcie sobie przekładaniec owocowo-warzywny.....bakłażan spotyka się z brzoskwinią.....ta zaś przytula się do oliwki.
Beata

środa, 5 marca 2014

....odfajkowane.....

Zamieszanie remontowe już za mną :)
Chałupka lśni czystością...nooooo okna nie lśnią, przyznaję się bez bicia ;). Przeziębienie mnie sponiewierało i właściwie jeszcze dzisiaj odczuwam jego skutki, bom jakaś słabowita. Tak więc okna zostawiłam na lepsze czasy. Tym bardziej, że malarze okien nie upaprali :)
Uwielbiam taki stan czystości, bo przy okazji różne dziwne kąty przewietrzyłam, paru gratów się pozbyłam.....z rozpędu w "papirach" porządek zrobiłam, a należało im się, bo mimo wielokrotncyh przysiąg składanych samej sobie, mam wieczny "artystyczny bajzel" we wszelkiej maści dokumentach. Nic nie pomagają, kolejne próby segregowania, układania, dzielenia na "kupki"...zawsze nadchodzi moment, kiedy szuflada pęka w szwach a żaden papier nie leży tam, gdzie powinien. Wszelkiej maści rachunki, mniej i bardziej ważne papierki, formują się w jakiś totalny kipisz i straszą mnie papierowymi zębiszczami.
Zapach farby jeszcze się unosi, a ja siedzę sobie teraz w fotelu i kontempluję piękno mojej chałupki, szczególnie jednego sufitu, który od kilku lat, spędzał mi sen z powiek ;)
Jedno zmartwienie z głowy, teraz kolej na nstępne...lada dzień ma się rozpocząć rycie ogódka. A w ogonku czekają jeszcze kolejne "zagwozdki", ale niech czekają,  nie mam siły zamartwiać się wszystkim jednocześnie.
Wiosna zbliża się wielkimi krokami......
Beata

wtorek, 25 lutego 2014

...się zaczęło.....

Człowiek planuje, próbuje nawet przewidzieć......a życie swoje !
Najpierw miał być rozgrzebany ogródek, ale się letko terminy pokitwasiły.
No i jak tak siedzieć i ma się nic nie dziać?  No to malowanie z maja przeniosłam na luty...a co!!!!
Kolory wybrałam, pan w sklepie sumiennie je wymieszał. Pierwotny plan był taki, że będę malować  własnoręcznie, bo w końcu to nie pierwszyzna dla mnie.
Początkowo front robót, prezentował się nader skromnie, ot kawałek sufitu, dwie ściany.....jeden dzień i po robocie. Z tym, że jakoś  te "remonta" wzięły i się rozrosły. No bo jak się pomaluje tu, to tam będzie beeee.....a jak już to "beee"się pomaluje, to następny kąt mryga przykurzonym okiem. Doszły do tego roboty na wysokości, których ze zwykłej drabiny nie da rady osiągnąć. Tak więc nagminne zalatanie jak i zakres prac spowodowały, że zdałam się na fachowców.
Dzisiaj zaczęli, ponoć w piątek skończą....zobaczymy.

 Muniek musiał sprawdzić, czy pańcia dokonała dobrego wyboru ;)
Chałupę mam wywróconą do góry nogami,sama nie bardzo wiem gdzie się podziać.
No i jeszcze doszło przeziębienie, które mnie katuje od trzech dni, z przepięknym katarem, który doprowadza mnie do szału! 
Dobre tyle, że ręka wróciła do sprawności.
Beata

czwartek, 13 lutego 2014

Przerwa, antrakt, postój.......

Dawno mnie tu nie było.
A nie było mnie, bom zarobiona...... po łokcie.....po  kokardkę.....po uszy....i co tam komu, do głowy jeszcze przyjdzie.  Zasuwam jakbym miała motorek w d..... Jeśli nawet uda mi się złapać wolną chwilę, to zalegam w fotelu w pozycji pół leżącej i właściwie zdycham.
Wszystkie "artystyczne" realizacje poszły w kąt. Pomysły na nowości  musiałam odłożyć ad acta....niech dojrzewają.
Dzisiaj przymusowa przerwa w zasuwaniu, bo kontuzji się nabawiłam....ręka mnie rwie jak diabli i nie nadaję się do życia. Opchałam się tabletami, nasmarowałam maściami .....i leżę, i pachnę....kamforą ;)
Kamfora, mało kobieco pachnie...ale mazidło, ponoć ma zdrowie przywrócić...no to się poświęciłam ;)
Więcej nie piszę, bo kończyna nie daje spokoju.
A kiedyś myślałam, że jestem niezniszczalna !!!!!!
Beata

środa, 29 stycznia 2014

Jak to kobieta......

Jak już pisałam, czeka mnie spory remont. Fachowiec został wybrany, wszelkie kwestie ustalone...no czy wszelkie, to się okaże ;) Oczywiście przyszła zima, więc roboty nie ruszyły, czekamy na lepszą aurę, bo to roboty zewnętrzne będą. A ja się zastanawiam, co można by jeszcze zrobić, przy okazji wywracani ogródka do góry nogami
Ogródek będą przekopywać, to może przy okazji,wkopać co nie co? Przenieść jedno, zburzyć drugie, postawić nowe, to nowe pomalować, ze starego zrobić jeszcze starsze, następnie kolejne przenieść, w miejsce przeniesionego postawić zupełnie co innego, a jak to zrobię, to koniecznie muszę tamto usunąć, a szkoda wyrzucać, to może przerobić?........No i przecież w domu przydałoby się stare zdemontować, kupić nowe i zamontować, Jedno zeskrobać i pomalować. Wywalić zużyte, zainstalować dziewiczo nowe.....o i jeszcze tamto odświeżyć......aaaaaaaaa i tu przydałoby się pomalować, a jak pomaluję, to tamto nie będzie pasować do pomalowanego, więc trzeba zmienić na nowe, a jak kupię nowe, to starego nie wywalę, bo szkoda.....no to zeskrobać i pomalować......
Nie muszę chyba pisać, że te wszystkie pomysły kosztowne dosyć.....
I żeby się odstresować, na zakupy pojechałam. Weszłam do pewnego sklepu obuwniczego, zobaczyłam superekstra kozaczki....i tamtego, co to miałam dziewiczo nowe zainstalować, już nie zainstaluję, bo mam superekstra kozaki!!!!
Beata

wtorek, 21 stycznia 2014

Zachlany......

Wczoraj w kinie byłam.
Nie będę silić się na recenzję.Nie będę oceniać gry aktorskiej.
Film jest brzydki, wstrząsający, paskudny i mądry.
"Pod Mocnym Aniołem" Smarzowskiego, to film brutalny o pijanej rzeczywistości.
Tłumów, nie było. W jednej z większych sal, ledwie część miejsc zajęta.
Pierwsze sceny filmu, wywoływały u moich sąsiadów śmiech ...z każdą kolejną sceną, na sali zapadała coraz głębsza cisza.
Zwykle, po zakończeniu filmu, ludzie wychodząc, komentują to co zobaczyli, śmieją się, często dowcipkują na temat poszczególnych scen. Wczoraj, wszyscy opuszczaliśmy salę kinową w ciszy.
Już samo to, świadczy o tym, że to mocny film.
Wśród widzów nie zabrakło, tych zaopatrzonych w popcorn. Ciekawa jestem, jak im smakował, gdy z ekranu co rusz leciały rzygi.
Beata

środa, 15 stycznia 2014

Fachowcy

Czeka mnie spory remont. Sama nie dam rady go wykonać....mus poszukać dobrego fachowca.
Próby uzyskania informacji od znajomych, spełzły na niczym.
Przegrzebałam zawartość internetu....z zadowalającym efektem...kierując się intuicją, wybrałam  numery telefonów. Próbowałam dogrzebać się jakiś opinii na temat fachowości, znajomości tematu, dotrzymywania terminu ...z tym już nie tak dobrze mi poszło.
Chwyciłam za telefon....i się okazało, że do świeżości internetowych informacji można mieć spore zastrzeżenia. Z kilkunastu, wytypowanych przeze mnie specjalistów, tylko kilku nadal zajmuje się robotami ziemnymi, na których mi zależy. Z tego grona musiałam skreślić tych, dla których przekopanie mojego ogródka, to inwestycja, dla której nie warto wbijać łopatę w grunt.
Tym sposobem "wyłuskałam" trzech specjalistów.
Każdy z fachowców musiał obejrzeć front robót, przekonać się naocznie z jakim problem przyjedzie się zmierzyć. Oczywiście podczas tych inspekcji, określili wartość swoich usług.
I teraz stoję przed dylematem, ponieważ ceny usług  są podobne, żeby nie powiedzieć, jednakowe !
Panowie używali specjalistycznego języka, zadawali mi pytania, na które ja blondynka, nie znałam odpowiedzi. Jednym słowem, każdy stworzył wrażenie, że jest fachowcem, nad fachowcami !
Czym mam się kierować, dokonując wyboru firmy?
Który fachowiec zrobiłby na Was lepsze wrażenie?
Ten, który przybył na "inspekcję" pieszo?
A może taki, który przyjechał wypasionym, terenowym samochodem?
Czy taki, który przemieszcza się, nadgryzionym rdzą, pojazdem?
Skłaniam się do wyliczanki..."Ene due like fake, korba borba......."
Beata

wtorek, 7 stycznia 2014

Finisz :)

Firanka w oknie docelowym ;)
Sesja dzienna

 
 Sesja wieczorowo-nocna ;)



Prace nad firanką rozpoczęłam 8 listopada....dwa miesiące i jużżżżż ;))))
Chwilowo dziergania mam po kokardkę ;)
Beata