Spodobała Ci się któraś z moich toreb?
Chciałabyś mieć torbę wyjątkową, niebanalną ?
Napisz :catinabagg@gmail.com
Kto pyta, nie błądzi :)

czwartek, 27 marca 2014

Wiosna....

Wiosna się zaczęła. A widomym jej znakiem jest to :

Od lat, przyjście wiosny kojarzy mi się z takim widokiem.
Właściwie, do późnej jesieni, co jakiś czas płoną okoliczne łąki.
Ten dzisiejszy pożar był dosyć daleko od domu, Kama z zupełnym spokojem wylegiwała się pod bramą.
Ale zdarzyło się już, że płomienie "lizały" mój płot.
Łąk nie wypalają żadni rolnicy, bo kto wypalałby nieużytki? To efekt głupich zabaw szwendających się po łąkach małolatów.
A to miejsce jest schronieniem dla bażantów, kuropatw, zajęcy. Zdarza się, że z okien widzę sarny, trafiają się też lisy.
Głupie, nieodpowiedzialne zachowanie....
Beata

wtorek, 18 marca 2014

..jak to w urzędzie....

Rzeczywistość urzędowa bywa porażająca. Piszę bywa, bo urzędy i urzędujący w nich urzędnicy są różni, tak samo jak różni są ludzie.
Miałam dzisiaj okazję gościć w trzech instytucjach, które w swych nazwach posługują się słowem "urząd". Od urzędu i pracujących tam urzędników, oczekuję rzetelnej informacji, sympatycznej obsługi, pomocy w problematycznych sprawach. I wcale nie chodzi mi o "załatwianie" spraw na skróty, wystarczy przedstawić petentowi możliwości i różne drogi przebrnięcia przez machinę biurokratyczną.
Zanim wybrałam się w obchód, zasięgnęłam informacji jakie dokumenty muszę posiadać, a jakie muszę wypełnić. Pierwsze poważne zaskoczenie, myślałam że jeden urząd "obskoczy" moją sprawę od "a" do "z"..... i się pomyliłam! Bo nie dość, że byłam zobowiązana nawiedzić dwie instytucje, to jeszcze jedna z nich znajduje się w zupełnie innym mieście. Trochę się wkurzyłam, ale jak mus, to mus. Takie wymogi i kropka! Żeby było tego mało, zażądano ode mnie zaświadczenia z urzędu zamiejscowego. W kwestii tego zaświadczenia dopytałam nawet znajomą, bo jakoś wydawało mi się to dziwne. Urzędy bowiem są "bratnie", dysponują nawet wspólną bazą danych, tylko w różnych miastach. Ale znajoma urzędniczka, po konsultacjach z bardziej mądrymi koleżankami po fachu, potwierdziła...bez zaświadczenia nie mam co się pokazywać w "swoim" urzędzie, bo nic nie załatwię. A na zaświadczenie trzeba czekać, bo nie wydają od ręki i w związku z tym, nie mam co się łudzić, że załatwię sprawę w jeden dzień!
Rano, spakowałam pół ryzy dokumentów ;) i pognałam, swoją zieloną Żabką do zamiejscowego urzędu.  Jak to zwykle bywa..gdzieś musiałam postawić przecinek, w innej rubryczce postawić krzyżyk, a w jeszcze innym miejscu skreślić, to co mozolnie napisałam, postawić parafkę i to samo zapisać po sąsiedzku...ufffff  Pani urzędniczka uśmiechnięta i bardzo kompetentna, szybko uwinęła się ze stosem papierów, który do niej przytargałam. Przybiła ostateczną Ważną Pieczątkę, coś "wklepała" do komputera i z uśmiechem poinformowała mnie, że to wszystko. Ja cała szczęśliwa, bo sprawa trwała raptem jakieś 10 minut, mówię, że potrzebuję zaświadczenie. Mina tej kobiety, bezcenna.....popatrzyła na mnie, jakoś tak dziwnie....i pyta "po co mi ten papier". No jak po co....przecież bez tego świstka nic nie załatwię w "swoim" urzędzie. Pani stwierdziła, że to głupota, żądać tego zaświadczenia, bo przecież to "bratnie" urzędy i zaświadczenie w moim przypadku jest zupełnie zbędne. Wystarczy dokument z   Ważną Pieczątką i ona zupełnie nie rozumie, czemu ode mnie zażądano zaświadczenia. W krótkiej rozmowie, omówiłyśmy plan "b", w razie gdyby to nieszczęsne zaświadczenie było konieczne. Plan był tak skonstruowany, bym nie musiała znowu gnać 40 km.
Spakowałam pół ryzy dokumentów, plus kilka kolejnych papierków, które pieczołowicie wytworzyłyśmy wspólnie z panią urzędnik i ruszyłam do "swojego" urzędu.
Bojowo nastawiona, w głowie układałam sobie przemówienie....."w razie gdyby". Postanowiłam iść "na bezczelnego" i zobaczyć jaki będzie efekt.
Ustawiłam się karnie w ogonku. Przede mną, każdy z oczekujących ściskał podobną ilość papierów, co niektórzy próbowali konsultować ze współstojącymi, czy ilość posiadanych, przez nich  dokumentów jest wystarczająca.
Nadeszła moja kolej....weszłam do pokoju, powitała mnie uśmiechnięta pani urzędnik i rozpoczęła przeglądanie, tego co przyniosłam. Moje zdziwieni sięgnęło zenitu, bo wyobraźcie sobie, że wcale nie upomniała się o zaświadczenie. Znowu poszło wszystko w miarę sprawnie. Z jednym wyjątkiem.
Musiałam złożyć pisemne oświadczenie, że ja i moja siostra, to ja i moja siostra (?), mimo iż nasze pokrewieństwo jasno, bardzo jasno !!! wynikało z przedkładanych przeze mnie dokumentów, które zresztą wszystkie musiałam skserować , bo archiwa tej instytucji są przepastne i trzeba je czymś wypełnić ;) Znowu uzyskałam Ważną Pieczątkę z jeszcze Ważniejszym Podpisem. Pani wklepała moje dane do komputera, następnie wpisała to samo w wyświechtany zeszyt (?!) i już...ufffff.
Może się czepiam, bo ostatecznie poszło bezboleśnie.....ale wkurza mnie i nie rozumiem, dlaczego poinformowano mnie, DWUKROTNIE że MUSZĘ mieć zaświadczenie, bo bez niego nic nie załatwię. I tylko dzięki pani urzędnik z zamiejscowego urzędu, jej przytomności umysłu i zupełnie bezinteresownej chęci pomocy, zaoszczędziłam kilka złotych ( bo zaświadczenie płatne, Oczywiście !)  i czas.
W ciągu kilku godzin, połowa ryzy papierów, rozrosła się  niemal dwukrotnie.
Z całym tym majdanem, udałam się do trzeciego urzędu i poległam.
Wściekły tłum w kolejce, liczący sobie jakieś 40 rozjuszonych osobników obu płci.
Internetowy numerek(?)  na jutro, uzyskałam w okienku(?) i jutro będę walczyć znowu.
A w tak zwanym między czasie.....W ogródku wykopali doły i rowy,  ułożyli rury...zakopali, to co wykopali (przy okazji zlikwidowali krecie kopczyki ;)) i tym samym jestem bliżej Unii Europejskiej, bom skanalizowana ;)))))
Beata

środa, 12 marca 2014

W urzędach....

Czasu nie mam za grosz....
Nie marudzę, wcale nie...tylko czasem sobie ponarzekam. Doba drastycznie mi się skurczyła.
Wszystko załatwiam w biegu i w ciągłym niedoczasie :( A jakby tego było mało, to sprawy tzw. urzędowe spowodowały, że od kilku dni biegnę i pędzę, i próbuję jakoś rozciągnąć każdą godzinę.
A to wszystko na własne życzenie.
Uderzam się w piersi, bo to moja wina jest.
Mam problem z urzędami :(
Sprawy, które wymagają wizyty w urzędzie, odwlekam jak się tylko da. Zostawiam na ostatnią chwilę i dopiero pod presją czasu, mobilizuję się. Wyjątkiem jest urząd skarbowy, szczególnie gdy spodziewam się nadpłaty podatku ;)
Świadomość, że muszę odbyć wizytę, a niejednokrotnie "pielgrzymkę" po urzędach, paraliżuje mnie.
Widmo biegania od pokoju do pokoju z papierkiem w ręce, zdobywanie podpisów i pieczątek...przerasta mnie. Decyzję o "załatwieniu sprawy" odkładam z dnia na dzień.....
I tłumaczę sobie, że urzędnicy to przyjazna nacja, z uśmiechem do petenta i niejednokrotnie z wielkim zrozumieniem dla jego problemu, a mimo to mam w sobie potężny opór.
Doświadczenia z ostatnich dni?....
Pani z uśmiechem udziela informacji, podpowiada jak sprawę załatwić najprościej.
Młode dziewcze, prowadzi mnie do koleżanki i wspólnie rozwiązujemy mój problem.
Kobieta w punkcie informacyjnym sporządza mi wykres, z konkretnymi wskazówkami, "co, gdzie i jak".
I kiedy byłam bliska, zmiany swojego idiotycznego nastawienia do spraw urzędowych, trafiłam do pewnego pokoju, w którym zasiadało dwóch bardzo mądrych panów, dla których nie byłam partnerem do rozmowy. Z prostego powodu.....jak z kobietą rozmawiać o ściekach, płocie, działce, budowie. Co ja, białogłowa mogę wiedzieć na temat swojego własnego domu? Panowie nawet próbowali mi udowadniać, że mojego domu NIE MA !
Wizytacji urzędów jeszcze nie skończyłam,  kolejne doświadczenia przede mną :)
PS.
Próbowałam obfotografować odmalowane ściany , niestety kolory na zdjęciach mają się nijak do faktycznych. Wyobraźcie sobie przekładaniec owocowo-warzywny.....bakłażan spotyka się z brzoskwinią.....ta zaś przytula się do oliwki.
Beata

środa, 5 marca 2014

....odfajkowane.....

Zamieszanie remontowe już za mną :)
Chałupka lśni czystością...nooooo okna nie lśnią, przyznaję się bez bicia ;). Przeziębienie mnie sponiewierało i właściwie jeszcze dzisiaj odczuwam jego skutki, bom jakaś słabowita. Tak więc okna zostawiłam na lepsze czasy. Tym bardziej, że malarze okien nie upaprali :)
Uwielbiam taki stan czystości, bo przy okazji różne dziwne kąty przewietrzyłam, paru gratów się pozbyłam.....z rozpędu w "papirach" porządek zrobiłam, a należało im się, bo mimo wielokrotncyh przysiąg składanych samej sobie, mam wieczny "artystyczny bajzel" we wszelkiej maści dokumentach. Nic nie pomagają, kolejne próby segregowania, układania, dzielenia na "kupki"...zawsze nadchodzi moment, kiedy szuflada pęka w szwach a żaden papier nie leży tam, gdzie powinien. Wszelkiej maści rachunki, mniej i bardziej ważne papierki, formują się w jakiś totalny kipisz i straszą mnie papierowymi zębiszczami.
Zapach farby jeszcze się unosi, a ja siedzę sobie teraz w fotelu i kontempluję piękno mojej chałupki, szczególnie jednego sufitu, który od kilku lat, spędzał mi sen z powiek ;)
Jedno zmartwienie z głowy, teraz kolej na nstępne...lada dzień ma się rozpocząć rycie ogódka. A w ogonku czekają jeszcze kolejne "zagwozdki", ale niech czekają,  nie mam siły zamartwiać się wszystkim jednocześnie.
Wiosna zbliża się wielkimi krokami......
Beata