Rzeczywistość urzędowa bywa porażająca. Piszę bywa, bo urzędy i urzędujący w nich urzędnicy są różni, tak samo jak różni są ludzie.
Miałam dzisiaj okazję gościć w trzech instytucjach, które w swych nazwach posługują się słowem "urząd". Od urzędu i pracujących tam urzędników, oczekuję rzetelnej informacji, sympatycznej obsługi, pomocy w problematycznych sprawach. I wcale nie chodzi mi o "załatwianie" spraw na skróty, wystarczy przedstawić petentowi możliwości i różne drogi przebrnięcia przez machinę biurokratyczną.
Zanim wybrałam się w obchód, zasięgnęłam informacji jakie dokumenty muszę posiadać, a jakie muszę wypełnić. Pierwsze poważne zaskoczenie, myślałam że jeden urząd "obskoczy" moją sprawę od "a" do "z"..... i się pomyliłam! Bo nie dość, że byłam zobowiązana nawiedzić dwie instytucje, to jeszcze jedna z nich znajduje się w zupełnie innym mieście. Trochę się wkurzyłam, ale jak mus, to mus. Takie wymogi i kropka! Żeby było tego mało, zażądano ode mnie zaświadczenia z urzędu zamiejscowego. W kwestii tego zaświadczenia dopytałam nawet znajomą, bo jakoś wydawało mi się to dziwne. Urzędy bowiem są "bratnie", dysponują nawet wspólną bazą danych, tylko w różnych miastach. Ale znajoma urzędniczka, po konsultacjach z bardziej mądrymi koleżankami po fachu, potwierdziła...bez zaświadczenia nie mam co się pokazywać w "swoim" urzędzie, bo nic nie załatwię. A na zaświadczenie trzeba czekać, bo nie wydają od ręki i w związku z tym, nie mam co się łudzić, że załatwię sprawę w jeden dzień!
Rano, spakowałam pół ryzy dokumentów ;) i pognałam, swoją zieloną Żabką do zamiejscowego urzędu. Jak to zwykle bywa..gdzieś musiałam postawić przecinek, w innej rubryczce postawić krzyżyk, a w jeszcze innym miejscu skreślić, to co mozolnie napisałam, postawić parafkę i to samo zapisać po sąsiedzku...ufffff Pani urzędniczka uśmiechnięta i bardzo kompetentna, szybko uwinęła się ze stosem papierów, który do niej przytargałam. Przybiła ostateczną Ważną Pieczątkę, coś "wklepała" do komputera i z uśmiechem poinformowała mnie, że to wszystko. Ja cała szczęśliwa, bo sprawa trwała raptem jakieś 10 minut, mówię, że potrzebuję zaświadczenie. Mina tej kobiety, bezcenna.....popatrzyła na mnie, jakoś tak dziwnie....i pyta "po co mi ten papier". No jak po co....przecież bez tego świstka nic nie załatwię w "swoim" urzędzie. Pani stwierdziła, że to głupota, żądać tego zaświadczenia, bo przecież to "bratnie" urzędy i zaświadczenie w moim przypadku jest zupełnie zbędne. Wystarczy dokument z Ważną Pieczątką i ona zupełnie nie rozumie, czemu ode mnie zażądano zaświadczenia. W krótkiej rozmowie, omówiłyśmy plan "b", w razie gdyby to nieszczęsne zaświadczenie było konieczne. Plan był tak skonstruowany, bym nie musiała znowu gnać 40 km.
Spakowałam pół ryzy dokumentów, plus kilka kolejnych papierków, które pieczołowicie wytworzyłyśmy wspólnie z panią urzędnik i ruszyłam do "swojego" urzędu.
Bojowo nastawiona, w głowie układałam sobie przemówienie....."w razie gdyby". Postanowiłam iść "na bezczelnego" i zobaczyć jaki będzie efekt.
Ustawiłam się karnie w ogonku. Przede mną, każdy z oczekujących ściskał podobną ilość papierów, co niektórzy próbowali konsultować ze współstojącymi, czy ilość posiadanych, przez nich dokumentów jest wystarczająca.
Nadeszła moja kolej....weszłam do pokoju, powitała mnie uśmiechnięta pani urzędnik i rozpoczęła przeglądanie, tego co przyniosłam. Moje zdziwieni sięgnęło zenitu, bo wyobraźcie sobie, że wcale nie upomniała się o zaświadczenie. Znowu poszło wszystko w miarę sprawnie. Z jednym wyjątkiem.
Musiałam złożyć pisemne oświadczenie, że ja i moja siostra, to ja i moja siostra (?), mimo iż nasze pokrewieństwo jasno, bardzo jasno !!! wynikało z przedkładanych przeze mnie dokumentów, które zresztą wszystkie musiałam skserować , bo archiwa tej instytucji są przepastne i trzeba je czymś wypełnić ;) Znowu uzyskałam Ważną Pieczątkę z jeszcze Ważniejszym Podpisem. Pani wklepała moje dane do komputera, następnie wpisała to samo w wyświechtany zeszyt (?!) i już...ufffff.
Może się czepiam, bo ostatecznie poszło bezboleśnie.....ale wkurza mnie i nie rozumiem, dlaczego poinformowano mnie, DWUKROTNIE że MUSZĘ mieć zaświadczenie, bo bez niego nic nie załatwię. I tylko dzięki pani urzędnik z zamiejscowego urzędu, jej przytomności umysłu i zupełnie bezinteresownej chęci pomocy, zaoszczędziłam kilka złotych ( bo zaświadczenie płatne, Oczywiście !) i czas.
W ciągu kilku godzin, połowa ryzy papierów, rozrosła się niemal dwukrotnie.
Z całym tym majdanem, udałam się do trzeciego urzędu i poległam.
Wściekły tłum w kolejce, liczący sobie jakieś 40 rozjuszonych osobników obu płci.
Internetowy numerek(?) na jutro, uzyskałam w okienku(?) i jutro będę walczyć znowu.
A w tak zwanym między czasie.....W ogródku wykopali doły i rowy, ułożyli rury...zakopali, to co wykopali (przy okazji zlikwidowali krecie kopczyki ;)) i tym samym jestem bliżej Unii Europejskiej, bom skanalizowana ;)))))
Beata
nie ma mocnych na nich....
OdpowiedzUsuńBywa różnie ......
UsuńZmęczyłam się czytając wpis....
OdpowiedzUsuńNa pewno wszytsko w prządku ??
Naprawdę nie rozumiem, dlaczego to musi być takie wszystko skomplikowane...
A widzisz...a ja zmęczyłam się pisząc go...a jeszcze bardziej dźwigając te sterty papierzysk od urzędu do urzędu ;)
UsuńWierzę Ci , urzędy mogą doprowadzić człowieka do rozstroju nerwowego...
UsuńJesuuu, tym urzedasom brakuje do Europy co najmniej 100 lat i raczej nigdy jej nie dogonia. Ja tez sie zmeczylam i bardzo Ci wspolczuje, ze musisz to wszystko osobiscie zalatwiac.
OdpowiedzUsuńJakze sie ciesze, ze ja nie musze! :)))
Miało być łatwiej, miało być sprawniej.....miało być mniej papierzysk...bo internet, bo komputery, bajery.....może wnuki doczekają ;)
UsuńTeż kiedyś ważną rzecz miałam załatwić w godzinę, a spędziłam w urzędzie pół dnia, to była masakra. Rozumiem Cię i bardzo współczuję. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńKażdy kiedyś doświadczył tej wątpliwej przyjemności ;)
UsuńOj, żeby tak jeszcze urzędy zechciały do owe UE się choć trochę przybliżyć:-))).
OdpowiedzUsuńLecz najważniejsze, żeś skanalizowana!
Ten zamiejscowy, jest jak najbardziej w UE :))))
UsuńWykopki mam już z głowy i się cieszę :)
To chociaż kanalizę masz z głowy ;)
OdpowiedzUsuńA jesteś pewna, że Ty i Twoja siostra jesteście siostrami?? ;) Wiesz, urząd musi wszystko dokładnie sprawdzić. Dobrze, że na badania genetyczne Was nie wysłał ;)
Badania genetyczne ?...nie mów głośno, bo zaczną wymagać !
UsuńAz warczeć mi sie chce po przeczytaniu Twojego posta o szalejącym potworze biurokracji! Współczuje Ci z całęgo serca, że musisz to wszystko załatwiać i nie da sie po prostu podłozyc bomby pod wszystkimi urzedami świata. Że też my to wszystko utrzymujemy z naszych podatków. Zgroza!
OdpowiedzUsuńŚciskam Cię Beatko mocno, majac nadzieje, że juz dzisiaj uda Ci sie doprowadzic wszelkie sprawy do pomyslnego finału a potem nareszcie odpoczniesz i zapomnisz o tej biurokratycznej karuzeli!:-)))
O tak...bombę podłożyć ;))))
UsuńDzisiaj zakończyłam wędrówkę po urzędach...chyba ?!
Trochę papierów przybyło w rodzinnym archiwum ;)...nawet segregator nabyłam...ale czy zdołam utrzymać w nim porządek ?...wątpię ;(
Z tymi urzędami to walczę na co dzień, taka praca ..., nieraz warczenie, liczenie do 100..0 nie pomaga ...
OdpowiedzUsuńNajważniejsze, że zakopali to co wykopali przed nadejściem prawdziwej wiosny :)))
Panowie od kopania, uwinęli się w try miga ;) Nareszcie nie grozi mi widmo przepełnionego szamba ;)
Usuńurzędy jak to urzędy... omijam je z daleka
OdpowiedzUsuńpozdrawiam i zapraszam
Nie zawsze tak można :)
UsuńDziś myślałam o Tobie:-) pozytywnie oczywiście!
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za pozytywne " załatwienie"!
Pozdrawiam Beatko cieplutko!
Ach ta nasza Polska biurokracja:-/// Na każdym kroku problemy!
OdpowiedzUsuńPozdrowionka i zapraszam na moje Candy:-)
http://rodzinnie1.blogspot.com/2014/03/moje-pierwsze-candy.html